Niedawno byłam w Paryżu. Tam przeżyłam punkt krytyczny. Chodziłam sama po mieście, wreszcie sama i nagle poczułam, że zaraz się rozpłacze. Usiadłam na fontannie i płakałam przez godzinę. Nie mogłam przestać. Płakałabym dłużej, gdyby nie to, że już i tak wyglądałam jak siedem nieszczęść... jak miałam pokazać się znajomym w takim stanie. W tamtym momencie pragnęłam wszystkiego, żeby wszyscy zniknęli, żeby ktoś przy mnie był, żebym była sama, żeby nikt o tym nie wiedział, a jednak żeby ktoś mnie przytulił, żebym była w domu i żebym tam została na zawsze. Wiem, sprzeczności. Wiem, tylko ja to zrozumiem. Płakać pod Katedrą Notre- Dame w Paryżu. Piękne? Nie wiem. Chore? Nie wiem.
Wtedy chciałam płakać bez końca, chciałam zanosić się płaczem, dławić łzami. Pragnęłam żeby łzy nigdy się nie skończyły. To było jak oczyszczenie, tylko w chwili płaczu... To moje najbardziej wyraziste wspomnienie z tamtego okresu czasu... Tęskno mi do łez. Tęskno, bo było mi tak dobrze, że mogę to wyrzucić z siebie.
Lucia- Days
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz