wtorek, 31 marca 2015

U mnie chaos. Zagubienie. Brak drogi powrotnej na horyzoncie. Utknęłam w jakimś gównie i nie widzę ratunku. Ciągle zadaję sobie pytanie, kiedy to się zaczęło. Sama nie wiem... Pieprzyło się samo z siebie i dalej się pieprzy. Moje życie przypomina z dnia na dzień, jakąś huśtawkę, która nie widzi końca by się zatrzymać. Głównie przeważają złe emocje, złe myśli. Z czasem łatwo nauczyłam się maskować to wszystko, bo nie  łatwo o tym mówić. 

Niedawno byłam w Paryżu. Tam przeżyłam punkt krytyczny. Chodziłam sama po mieście, wreszcie sama i nagle poczułam, że zaraz się rozpłacze. Usiadłam na fontannie i płakałam przez godzinę. Nie mogłam przestać. Płakałabym dłużej, gdyby nie to, że już i tak wyglądałam jak siedem nieszczęść... jak miałam pokazać się znajomym w takim stanie. W tamtym momencie pragnęłam wszystkiego, żeby wszyscy zniknęli, żeby ktoś przy mnie był, żebym była sama, żeby nikt o tym nie wiedział, a jednak żeby ktoś mnie przytulił, żebym była w domu i żebym tam została na zawsze. Wiem, sprzeczności. Wiem, tylko ja to zrozumiem. Płakać pod Katedrą Notre- Dame w Paryżu. Piękne? Nie wiem. Chore? Nie wiem.

Wtedy chciałam płakać bez końca, chciałam zanosić się płaczem, dławić łzami. Pragnęłam żeby łzy nigdy się nie skończyły. To było jak oczyszczenie, tylko w chwili płaczu... To moje najbardziej wyraziste wspomnienie z tamtego okresu czasu... Tęskno mi do łez. Tęskno, bo było mi tak dobrze, że mogę to wyrzucić z siebie. 

Wszystko jest takie zamazane w tej chwili.  


Lucia- Days

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz